Tu w górach tuż koło równika zmierzch przypomina wrzesień. Jakoś i chmury takie kontrastowe na głęboko niebieskim niebie i światła latarń specyficznie się rozchodzą w zapadającym wieczorze. No i podmuchy wiatru czasem chłodne, ale tylko czasem.
I choć kąt padania słońca zupełnie inny, bo tu zawsze taki dość bliski 90 stopni, a u nas jesienią coraz bardziej pochylony nad horyzontem, to tajmingi bliskie polskiemu wrześniowi, ze wschodem koło szóstej i zachodem koło osiemnastej.
Nie zauważyłabym tego siedząc dalej w równikowej dżungli, bo w niej dzień jest upałem, a wieczór witasz ulgą. A na te gry świateł wpływ ma ogromna dżunglowa wilgotność, nawet w suche dni robiąca coś z powietrzem. W dżungli skojarzeń z wrześniem nie było.
Ale cała moja wędrówka po szerokościach i wysokościach Latinoameryki to bardzo silne doświadczanie cykli czasu. Tak bardzo innych tu i u nas. U nas są cztery pory roku, różniące się ciepłem, światłem, połowa z nich sprzyjająca życiu, druga- zapraszająca do skrycia się pod kołderką śniegu i przeczekania. Nasze tak zwane umiarkowane szerokości tak naprawdę są bardzo skrajne. Żeby przeżyć, Polak, Rosjanin i Norweg musi wybudować dom o grubych ścianach chroniący od wiatrów, z piecem i zapasem drewna na sześć miesięcy. Musi uprawiać warzywa korzeniowe, gromadzić w piwnicy, pasteryzować, fermentować, by mieć co jeść, gdy wegetacja zamiera. Andyjczyk wysoko w górach ma słońca pod dostatkiem przez dwanaście miesięcy. Uprawia warzywa, które potrzebują dziewięć miesięcy wzrostu zanim zawiążą pożywne bulwy*. Za dnia chroni się od słońca filcowym kapeluszem, pod wieczór, gdy zimno, rodziny skupiają się przy piecu by się zagrzać a nocą wskakują pod kilka koców z alpaczej wełny. Nie poświęcają jednak uwagi grubości ścian ani wiatrowi hulającemu pod dachem. Gdy za kilka godzin wygrzejesz się w słońcu, nie warto się martwić o noc. Zimowa połowa roku miewa przymrozki a nawet i (wyżej niż 3.800 m.n.p.m. i bliżej północnego skraju Peru) konkretny mróz nad ranem. Organizacje humanitarne zbierają środki na koce i czapki dla dzieci z prowincji Puno i Tacna. Ale dopiero dalej na południe, w Chile, potrzeba centralnego ogrzewania.
W Andach, przy tak silnej operacji słońca jest multum suszonej żywności- suszy się i kruszy na kaszkę lub mieli wielkie ziarna kukurydzy, pozostałe zboża, wszelkie bulwy. W zimne wieczory popija się pożywny poncz z mąki z bobu lub innych strączków. A dniowe skoki temperatury przyniosły szczególne rozwiązania. Bardzo wysoko w górach uprawia się ziemniaki** szczególnie odporne na surowe warunki. Są one jednak gorzkie. Płucze się je więc przez tydzień w strumieniu, następnie pozwala im się przez noc przemarznąć- lód wytrąca się w ziemniaku w postaci kryształków. Za dnia słońce rozpuszcza je, w nocy proces się powtarza. W ten sposób bardzo szybko doprowadza się całe bulwy do postaci, w której można je przechowywać nawet dziesięcioleciami.
Między zwrotnikiem a równikiem, czyli moje doświadczenie peruwiańskiej puszczy amazońskiej, są dwie pory: deszczowa i sucha. Ale gorąco jest okrągły rok i wegetacja też jest na okrągło.
I wtedy wjeżdżają chłopaki - fruterraryści, czyli radykalni frutarianie uważający, że świat uratuje depopulacja i totalny weganizm. Z tą depopulacją to czcze rozważania, ot- łatwiej by było zapewnić zasoby dla dziesięciokrotnie mniejszej liczby humanoidów. Ale frutarianizm to konkrety. Ekipa poznana w prowincji Orellana, mniej niż stopień szerokości od równika, dzieli miejsca na zdatne do życia, czyli zapewniające plon przez okrągłe 12 miesięcy, i niezbyt zdatne, czyli wszystko choć trochę w bok od równika. Banany muszą rodzić okrągły rok. Do tego przydałyby się też inne owoce. Tuż koło równika są miesiące bardziej i mniej deszczowe, ale ta różnica nie jest aż tak wyraźna. Możnaby rzec, że na samym środeczku Mamy Ziemi dominującym cyklem jest ten dzienny. Gdy pory roku niezbyt się rzucają w oczy, jest też więcej przestrzeni by się skupić na fazach księżyca. To też cykliczność, dawniej dużo bardziej wpływająca nie tylko na kalendarz świąt ale i na działania rolnicze. Jeśli fazy księżyca wpływają na wodę w oceanach przesuwając ją o wiele metrów od brzegu, jak mogą nie rzutować na "pływy" w naczyniach transportujących wodę na wiele metrów w górę drzewa.
I zastanawiam się, czy te moje rozważania nie wynikają z tego, że już prawie rok podróżuję po równiko-tropikach i cała moja istota, wyrosła w umiarkowanych szerokościach, czuje inność funkcjonowania bez rocznych cykli.
*pokochałam bulwę o nazwie oca (Oxalis tuberosa, szczawik bulwiasty), więc dopytałam moich gospodarzy o warunki uprawy
**moczone w strumieniu, przemarznięte i suszone ziemniaki to chuño
obrazek ściągnęłam z witryny https://es.slideshare.net/slideshow/przysowia-polskie-wrzesie/52397728. Autor slajdu: profil Modelarnia Marki, opublikowano 3 września 2015
Dojazd do gospodarstwa
Skontaktuj się jeśli chcesz przyjechać i kupić moje produkty.
© 2021-2025 Chaszcze Gospodarstwo Permakulturowe. Strona zbudowana w Najszybsza.pl