Niedawno zaczęłam lekcje z nową uczennicą. Jeszcze nie zdążyłyśmy się do siebie przyzwyczaić, a już przepadły nam kolejne dwa spotkania. W Ekwadorze prawie cały prąd jest dostarczany przez hydroelektrownie na andyjskich rzekach. A one mają w tym roku mniej wody niż powinny. I gdy kreska w sztucznym jeziorze spada poza pewną wartość, trzeba po prostu turbiny wyłączyć i poczekać, aż tama się wypełni. A wypełni się, gdy w dopływach wystarczająco popada. Już przekroczyliśmy rekordową suszę z 2023 i wciąż dużo za rzadko pada. Kolega pokazywał doniesienia o ludziach z dalekich wiosek nad rzeką, którzy całe życie kontaktowali się ze światem pływając czółnami. I teraz aby odwiedzić krewnych albo wymienić ryby, kasawę i platany na olej do spalinówki i trochę śmieciowego żarcia (tak, Indianie ze środka dżungli nauczyli się pić tartazynową oranżadę i dawać dzieciom słodycze) muszą iść kilometrami po suchym łożysku rzeki. Inna miejscowość leży po dwóch stronach sporej rzeki jak Warszawa z Pragą. Ludzie przeskakiwali na drugi brzeg łódkami. Teraz idą dobre pół godziny po piaszczystym, spadającym w dół pagórku niosąc łódź na ramionach, by dotrzeć do lustra wody. Gdy woda się kończy, powtarzają zabieg, tym razem pod górkę.
A u mnie pod lasem, w prowincji Orellana, początkowo losowo brakło prądu przez parę godzin albo dni. Od kilku tygodni nazwano sprawę: prądu starcza na pół doby i starają się go dostarczyć w dwóch sześciogodzinnych porcjach. Nie ma w tym ładu i składu. A może i pod tą randomowością kryje się sprawiedliwość: wczoraj ten rejon miał prąd od drugiej w nocy do ranka i popołudniem, jutro damy im środek dnia i wieczoro-noc. Jestem bezsilna nie wiedząc, czy mogę się umawiać na onlajnowe korepetycje. Ale więcej uwagi pochłania mi fakt, że biedniejsze kraje bliżej równika już znalazły się w miejscu, gdzie prąd nie jest dobrem ogólnodostępnym. Następna będzie woda. Brian już kupił trzy beczki po spożywce i gdy tylko przytniemy rynny z bambusa, będziemy montować system zbioru deszczówki. Beczki staną na tyłach domu i obrośnięte pnączem, bo Brian patrzy parę lat w przód i wie, że gdy studnie będą suche a kiepsko przejezdną drogą będą jeździć ciężarówki drogo sprzedające wodę w baniakach, sąsiedzi mogą się pokusić o brakujące dobro na jego farmie. Brzmi jak z jakiegoś Mad Maxa? Otrząśnijmy się i popatrzmy na rzeczywistość bez filtra. Ona już nam pustynnieje.
Brian ma niecałe cztery hektary dawnego pastwiska i plantacji kawy i zbiera pieniądze by wykupić więcej i zalesić. Roślinność trawiasta w Amazonii to zbrodnia na klimacie. A taka dominuje- w tej okolicy najwięcej jest pastwisk bydła mięsnego. Koledzy Briana, którzy zaczęli jakieś dziesięć lat temu, skupili już bliżej setki hektarów w okolicy Gualaquiza i konsekwentnie zalesiają oraz sieją i sadzą drzewa owocowe, by zapewnić sobie wyżywienie. Koło równika banany są przez okrągły rok.
Jakie działania mogę podjąć, by skutecznie zmienić sytuację. Czy te cztery hektary, codzienne rzezanie trawy maczetą i podlewanie sadzonek drzew to kropla w morzu potrzeb, czy warto temu poświęcać energię. Ile takich inicjatyw potrzeba, by, być może, zatrzymać Mamę Ziemię kroczek przed przepaścią. Czy wolno mieć niepokasowane mejle w folderze "pierdy" jeśli przez to jakiś serwer w Chinach wymaga prądu z węglowej elektrowni? Czy w ogóle wolno nie panikować? Ale jak się utrzymać na powierzchni będąc non-stop w stanie podwyższonego napięcia związanego z kryzysem... Moi znajomi spędzili lato w ekowiosce Osada Earth, która jako jedno ze stałych zadań przyjęła dealowanie z żałobą. Nie po babci czy Mruczusiu. Z żałobą wszystkich uczestników po utraconym spokoju i poczuciu zabezpieczenia. Cała Ziemia jest w zagrożeniu i wszyscy ziemianie- w utracie stabilności.
Artykuł z witryny Mongabay o tegorocznej suszy w Amazonii:
https://news.mongabay.com/short-article/2024/09/amazon-river-and-tributaries-at-record-low-levels/
Dojazd do gospodarstwa
Skontaktuj się jeśli chcesz przyjechać i kupić moje produkty.
© 2021-2022 Chaszcze Gospodarstwo Permakulturowe. Strona zbudowana w Najszybsza.pl