mydełko szamana

2024-11-15
Mydło hiszpańskiej marki Heno de Pravia, leżace obok swojego opakowania

Czuję na skórze łagodny zapach mydełka Heno de Pravia z Peru. Mydło starcza na długo. Pamiętam te trzy glineryniaki, co mi Stary Szaman kupił, gdy kończył mi sie napoczęty ogryzek z Polski. Mimo że szykował się do podróży do Ekwadoru, gdzie pomaga prowadzić retreaty mlodszemu koledze po fachu- wylot miał nazajutrz- zaszedł na targ w niedalekim miasteczku Yarinacocha, żebym nie musiała wybijać się z diety tylko po to, by dokupić mydło i świeczki. Mądrala, wiedział, jak trudno się mojemu umysłowi wyciszyć i jak te tłumy i gwar by mi namieszały. Przyniósł mi te mydełka wieczorem gdy przyszedł się pożegnać i zapewnić, że będzie nam trzymał przestrzeń także z odległości setek kilometrów. Maestro Sina jest mocarny, śpiewał dla mnie skuteczne ikarosy gdy przez pierwsze półtora miesiąca nie mogłam przychodzić na ceremonie (jak wspomniałam, wiedział, jak niespokojny miałam umysł w początkach diety i zadbał, żebym nie towarzyszyła ayahuaskowym wyskokom, czasem przecież burzliwym, innych kuracjuszy). Śpiewał więc dla mnie każdego wieczoru gdy siedziałam w swoim tambo i spalałam kolejną świeczkę do czytania lub gdy zasypiałam próbując medytować. Wiedziałam, że potrafi także śpiewać dla mnie z Ekwadoru. Co by to było bez tego wsparcia, gdy pod jego nieobecność pewne rzeczy w ośrodku zaczęły się źle dziać... Myśmy tam dali się ponieść nerwom i nawet rozważali szybką wyprowadzkę mimo zaczętych długofalowych procesów. Gadaliśmy długimi godzinami o sytuacji zamiast zachować wspierającą diety ciszę i izolację. Nie no, to wyjątkowa sytuacja, tłumaczyliśmy się nawzajem. Czuję, że bez tej opieki na odległość bylibyśmy w jeszcze większej rozsypce.

Gdy skończyłam ostatnie mydełko szamana, przez jakiś czas myłam się mydło-proszkiem do prania, bo w Peru, gdzie większość ludzi pierze w ręku, do szarego mydła dodają okruszki jak z proszku: kolorowe, pachnące, z enzymami i zmiękczaczami. Żeby się ta kobieta piorąca w potoku nie czuła gorsza od miastowej. Żeby się lepiej doprało. I żeby pachniało jak uprane. Szukając więc zwykłego szarego mydła, bo to zazwyczaj najbliższe zdrowemu eko wyborowi, przypadkiem kupiłam takie mydło. Dlatego w następne zainwestowałam- Heno de Pravia nie jest najtańsze, to stara hiszpańska firma eksportująca do Ameryki. Tego oczywiście w momencie zakupu nie wiedziałam. Wybrałam po prostu w dużym sklepie mydło dające największą szansę na uszanowanie mojej skóry.

Potem się szlajałam po miejscach takich jak dżungla u Briana, gdzie mydło nie było dopuszczonym do użytku luksusem. Chłopaki z Finca del Soul są radykalni, bardzo dużo rzeczy podpada im pod kategorię "disgusting Babylonian filth" czyli: my sobie bez tego radzimy, a jeśli ty nie, to przemyśl swoje poglądy, bo uważamy, że hodujesz na własnej piersi żmiję żarłocznego kapitalizmu. Szczucia fanatyzmem nie lubię. Ale nieużywanie mydła przez dwa miesiące jest naprawdę spoko. W większości przypadków skóra go nie potrzebuje (jeśli nie jest to w dużym mieście, gdzie dochodzi lepiący się do skóry smog). A te troszkę razów, gdy potrzebowałam coś zmydlić, używałam popiołu. Zaś gdy potrzebna była dezynfekcja (z odświeżeniem w pakiecie!), wystarczył szybki napar z liści trawy cytrynowej. Okołomiesiączkowo bardzo sobie wsparcie trawy cytrynowej ceniłam. Jeszcze taki tip DIY-owca kosmetycznego: skład popularny jako proszek do zębów, czyli soda, kaolinowa glinka i węgiel aktywny, nadają się do wmasowania w skórę głowy, gdy włosy zrobią się nieprzyjemnie tłuste. To jak rozszerzenie tych żartów, że kobitka ma całą półkę w łazience, a facet jeden żel: do włosów, twarzy i prania gaci. Podkręćmy stawkę: prawdziwy Bear Grylls myje zęby szamponem lub na odwrót.

Jednego nadal żałuję bardzo, choć tak ładnie się uczę nie patrzeć w tył: że pakując się w pośpiechu zapomniałam zabrać wielorazowej maszynki do golenia. Mam po dziadku, którego nie poznałam, metalowy korpus, w którym wymienia się tylko żyletki. Nie do zdarcia, a komfort używania podobny do jednorazówek. Golę głowę, tak jest mi najłatwiej, zwłaszcza w upale, zwłaszcza w podróży. Od czasu jednego ze spotkań z Ayahuaską zostawiam tylko na czubku pęk włosów, by mnie mógł mój duch opiekuńczy za te włosy wyciągnąć z opresji. Dziś też goliłam, stąd było długie posiedzenie pod prysznicem i wdychanie zapachu mydełka o mocy proustowskiej magdalenki. Założyłam też czerwoną koszulkę z Ogrodu Botanicznego UW, obiecując jej, że to już ostatni raz; że gdy się zbrudzi, wyrzucę ją na zasłużony odpoczynek. Ma już dziury pod pachami, a spłowiały materiał jest tak cienki, że nie warto cerować.

To jeszcze jeden rys długich podróży: masz ze sobą ograniczony zestaw rzeczy i używasz-zużywasz je do oporu. W stolicy Ekwadoru zostawiłam w miejscu, gdzie nocują bezdomniaki, zresztą spędzając tam jedną noc na równi z nimi, tylko parę krzaków dalej, moje górskie buciory. Kupiłam je w harcerskich jeszcze czasach. Przez lata służyły i jako turystyczne i, gdy nie miałam innych na sezon, jako zimowe. Ale już straciły zarówno resztki wodoodporności, jak przyczepność. Ostatni raz posłużyły gdy z Brianem i Kelsey ściągaliśmy ze wzgórza bambusowe drzewo mające posłużyć za rynnę na domu. Do tego lasu nawet bosonogi Brian zakłada klapki. A inni ludzie- buty o grubej podeszwie, bo młode pędy bambusa są cholernie cierniste.

Rzeczy to tylko rzeczy i podlegają takim samym cyklom przemiany życia-śmierci-życia, jak istoty, które nazywamy żywymi. Był taki wiersz Miłosza: Miłość to znaczy popatrzeć na siebie, tak jak się patrzy na obce nam rzeczy. Tak, że tak. Na jednym biegunie jest pozwolić rzeczom odchodzić, na drugim- nie widzieć siebie innym niż reszta bytów, czy to żywych czy nie, bo życie lub nieżycie są tylko dwoma rewersami tego samego kontinuum.

Moje ostatnie wpisy

Zdjęcie Placu Trójcy Świętej w Kartagenie w Kolumbii nocą, z tłumkiem ludzi- zdjęcie pochodzi z witryny www.cartagena-indias.com
2024-11-21
melaminowa biała czarka z wypalonymi na dnia śladami od papierosa
2024-11-17
banany w kiepskim stanie
2024-11-01
ławki w parku jesienią
2024-10-31
zdjęcie

Zajrzyj do mnie

Przyroda, slow life, DIY, no waste, upcykling, babskie rolnictwo, permakultura, kiszonki, ekologia, dobre życie. Zapraszam.

Dojazd do gospodarstwa

Skontaktuj się jeśli chcesz przyjechać i kupić moje produkty.

Telefon (+48) 660-132-404
Adres: Parcele Łomskie 16 E 06-500 Mława, na skraju Mazowsza i Mazur

© 2021-2022 Chaszcze Gospodarstwo Permakulturowe. Strona zbudowana w Najszybsza.pl