kot podarł mi stanik

2024-07-06
drzwi bez klamki zamknięte spinaczem do bielizny

Kot podarł mi stanik. Musiał mu machać na wietrze i kusić do atakowania raz po raz pazurzastą łapą. Mam ze sobą tylko ten jeden, czarną szmatkę umożliwiającą kąpiel w miejscach publicznych. Właśnie się suszył po wizycie w lokalnych ciepłych źródłach.

Kociak rośnie. Zaczyna być w stanie harcować przy sznurze z praniem. Akcja ze stanikiem była kilka dni temu. Dziś założyłam na szyję świeżo wysuszone ciuchy. Chustka, gdy tylko znalazła się na szyi, zaczęła piec. Zignorowałam, bo to jest coś, co nauczyłam się robić pewnie w pierwszych miesiącach życia, gdy karmiąca według grafiku godzinowego mama nie przychodziła na płacz. Gdy ciału coś dokucza, najlepiej odciąć dopływ informacji z ciała. Potem w moim wczesnym życiu były dużo trudniejsze sygnały z ciała, na szczęście rozwiązanie już znałam. Odciąć dopływ nieprzyjemnych sygnałów. Odcięłam tak dobrze, że wspomnienia (poszarpane i niepełne) wróciły dopiero tu w dżungli, na ceremoniach u uzdrowicieli Shipibo.

W zagraconym mieszkaniu z tysiącem książek roztocza kurzu były stałymi domownikami. Moja skóra alergika wysyłała ciągły alert. Danger! Danger! Ale moje ciało znało już rozwiązanie. Odciąć. Swędzenie odnotowywałam, gdy było nasilone. Najczęściej, gdy pod paznokciami już gromadził się zdarty naskórek albo i pierwsza krew. Albo gdy mama krzyczała: Przestań się drapać. Nie wolno.

Ale teraz jestem w innym momencie życia. Dużo wysiłku wkładam, by czuć. Zignorowane pieczenie nie daje sobie w kaszę dmuchać. Wie już, że Cenzor nie ma ostatniego słowa. Można próbować się przebić z komunikatem. Więc czuję. Czuję to swędzenie. Bardzo bym chciała je odesłać. Bo dopuszczenie go do świadomości to dopuszczenie, że znalazłam się w niebezpieczeństwie. Moje ciuchy mogą być źródłem cierpienia. Swędzenia i astmy. Choć tyle wysiłku włożyłam, by znaleźć się w miejscu bez kociej sierści, jest kot. Odrzuciłam więcej niż trzy czwarte ofert wolontariatów, wszak większość permakulturowych farm i centrów odnowy duchowej ma słodkiego futrzaka towarzyszącego projektowi. Ba, wcale niemało hostelików w Świętej Dolinie zawiera mruczusia na kanapie. Chciałam w Świętej Dolinie zostać, brzmiało jak właściwe miejsce na integrację po diecie u szamana. W końcu, nie mogąc znaleźć miejscówki bez kociej sierści, zrezygnowałam i przeniosłam się do dolin nieświętych.

Na ofertę pracy w szkole odpowiadałam z nieśmiałą nadzieją. Że może nie mają tłumów innych chętnych (okazało się że ostatnich wolontariuszy mieli przed pandemią). Że może to będzie miejsce na dłużej. Dobre miejsce, gdzie będę mogła zdjąć zbroję i się rozgościć. Juan odpisał bardzo szybko, że z wdzięcznością mnie przyjmą do szkoły, gdzie nie ma kto uczyć angielskiego. Oraz że nie mają kota. Gdy dotarłam do Corongo późnym wieczorem, zostałam zaproszona by rozgrzać się w kuchni. Spod pieca, tam, gdzie trzyma się rozpałkę, wyjrzał czarny łebek.

Co ja wtedy poczułam? Niewiele. Bo chciałam już iść spać. Ale też dlatego, że z emocjami nauczyłam się robić to samo, co z sygnałami z ciała. Łatwiej jest nie czuć. Wtedy świat jest pod kontrolą. Przez następne tygodnie uczyłam się rozgaszczać w tym ciasnym polu bezpiecznego, które było dostępne. Kotek był maleńki, świeżo przygarnięty. Juan się zarzeka, że w dniu, gdy do mnie pisał, jeszcze go nie było. Większość dnia spędzał w ciepłej wnęce pod piecem. Gospodarze pilnowali, gdy się przez chwilę kręcił pod nogami, by go bezceremonialnie z kuchni wywalać. Ze trzy razy łyknęłam wieczorem tabletkę Clatry. Parę razy rozdrapałam strupka. Nie było w pełni dobrze, ale może nie tak źle? Może mogę tu zostać? To takie uniwersalne pytanie o życie. Czy to, co robię, jest dobre dla mnie i czy mogę tu zostać, czy w imię szukania lepszego mam wyjść ze strefy komfortu w nieznane. A może to absurd nazywać strefą komfortu to, co zastane, ale niekomfortowe?

Znam się na skrajnościach. Potrafię skrajnie zaniedbać moje potrzeby. Te czasy, gdy starsza siostra i przyjaciółka obdarowywały mnie swoimi ciuchami, bo "Barbara nie umie się ubrać, pomożemy jej" a ja na klatce schodowej, by nie wnosić kłaków do mieszkania, szczotkowałam dostane ciuchy tymi klejrolkami typu ikea… rolkowanie wzniecało alergeny w powietrze i powodowało napady krótkiego oddechu. To uczucie, gdy na całej długości dróg oddechowych czujesz drapanie, jakby swędzenie od środka. Po rolkowaniu i praniu z podwójnym płukaniem ciuchy są mniej swędzące ale nie są wolne od alergenów. Najtrudniej usunąć włosie z kątów kieszeni, wewnętrznych szwów, spod kołnierzyków.

Albo gdy para znajomych nie znalazła innego petsittera i przez czas ich urlopu nocowałam w pokoju synka ("Był świeżo remontowany, tu nie będziesz mieć alergenów") aby poza opieką nad kotami wyprowadzać psa-staruszka, który czasem potrzebował srania w środku nocy. Wchodziłam tam z zestawem ciuchów w reklamówce, biegłam do łazienki się przebrać, by tylko jedno ubranie mieć po końcu imprezy do solidnego szczotkowania. Przysiadałam na krańcu nietapicerowanego krzesła i udawałam, że wakacyjna książka lub praca na laptopie wciąga wystarczająco, by nie czuć zgłaszanych przez ciało sygnałów. I dopiero gdy wchodziłam do łazienki - nie kibelka z kuwetami tylko do tej jedynej bezkociej przestrzeni- wykafelkowanej, niewielkiej, na stałe zamkniętej, służącej wyłącznie do zażywania kąpieli, nagle czułam, że oddech robi się łatwiejszy...

Znam się na skrajnościach- umiem skrajnie zaniedbać moje potrzeby, umiem też się rozmarzyć. I w tych marzeniach wchodząc do kuchni i widząc kota, odwracam się na pięcie i odchodzę mówiąc: nie takie były ustalenia. W miejscu z kocią sierścią nie zostanę, bo mi to nie służy. Są słabe punkty w scenariuszu: w tej scenie jest późna noc, autobusy z Corongo wyjeżdżają trzy lub cztery razy w tygodniu. Może naciskam na Juana, by przejął odpowiedzialność? To on mnie tu ściągnął i to on mnie zawiódł, niech mi teraz znajdzie nocleg bez kota.

W rzeczywistości znanej jako tuiteraz nie odwróciłam się jednak na pięcie. Mam więc za zadanie sprawdzić, jak to się robi: gdzieś w połowie drogi między trzaśnięciem drzwiami a zgniłym kompromisem niedbania o barbarę, powiadają, że leży ów słabo mi znany ląd: Droga Środka.

Sprawdzam więc, co ma sens. Może suszenie prania w pokoju? Na pewno rzetelniejsze zamykanie drzwi, by mój pokój pozostał bezkocim sanktuarium. Nie mam klamki, ale wymyśliłam patent ze spinaczem do bielizny. Wyszorowałam też z dodatkiem wybielacza (giń, roztocze!) podłogę by na kocie lęki nie nakładały się objawy alergii na kurz. Ściany z suszonej cegły bielone wapnem i podłoga z płyty typu OSB to bardzo kurząca kombinacja. Potrzebuję zwiększyć higienę tego zestawu. Bardzo pomaga też przypomnienie sobie, że pozostanę tu tylko tak długo, jak długo będzie mi to służyć. A na razie, zbliża się dwutygodniowa przerwa szkolna z okazji świąt narodowych. Myślę sobie, by zużyć garść zachomikowanych pieniędzy i spędzić te 10-14 dni gdzieś indziej. W hostelu czy na kwaterze, o których bezkociość mogę zapytać przez stronę booking.com.

Moje ostatnie wpisy

Zdjęcie Placu Trójcy Świętej w Kartagenie w Kolumbii nocą, z tłumkiem ludzi- zdjęcie pochodzi z witryny www.cartagena-indias.com
2024-11-21
melaminowa biała czarka z wypalonymi na dnia śladami od papierosa
2024-11-17
banany w kiepskim stanie
2024-11-01
ławki w parku jesienią
2024-10-31
zdjęcie

Zajrzyj do mnie

Przyroda, slow life, DIY, no waste, upcykling, babskie rolnictwo, permakultura, kiszonki, ekologia, dobre życie. Zapraszam.

Dojazd do gospodarstwa

Skontaktuj się jeśli chcesz przyjechać i kupić moje produkty.

Telefon (+48) 660-132-404
Adres: Parcele Łomskie 16 E 06-500 Mława, na skraju Mazowsza i Mazur

© 2021-2022 Chaszcze Gospodarstwo Permakulturowe. Strona zbudowana w Najszybsza.pl