Zerknęłam w internety i wiem, że mężczyźni napinają muskuły, bo kobiety wolą niedźwiedzie, zaś Grzegorz z Szumilasu muskuły napina, bo ktoś go obsmarował, że toksycznie używa tektur w ogrodzie. Co prawda zawistnik pomylił miligramy z gramami, ale gunwo się wylało i teraz ekoogrodosfera w popłochu wydłubuje tekturę z grządek typu lazania i robi dżdżownicom płukanie żołądka. Inny koleżka chwali przerzucanie kompostu w masce antypyłowej i dodaje, że wyrabia się w godzinę z trzema kubikami towaru.
Siedzę na farmie Gartha, ekspata z Nowej Zelandii zafascynowanego #jadam i corean natural farming. Garth docelowo chce dbać, by pod jego warzywa nie trafiło nic, co w życiu widziało pestycyda. Ale na razie (ziemię w górach nad Pumahuanca kupił w styczniu tego roku) zwozi siano zgubione przy szosie (ludzie tu wszystko wożą przeładowanymi motorikszami) i ma stały deal ze straganami z wyciskanym sokiem. Zbierają dla niego wytłoczki w dwudziestolitrowych wiadrach po fryturze.
Na farmie kompostowaniem zarządza Gualberto, bardziej kumaty z lokalnych pracowników. Chłopak jest wrośnięty w ziemię i tradycję, nigdy nie podróżował dalej niż miasto Urubamba, a równocześnie pokierowany przez szefa ogląda do obiadu pouczające jutuby. Z tą wiedzą założył beczkę z bokashi oraz uczy się szczepić podłoże Pożytecznymi Mikroorganizmami z okolicy. Nurza ręce w zrębkach i melasie jakby był zwykłym permahipsterem.
Mówią, że mężczyźni z krajów Ameryki łacińskiej są wzrocem maczyzmu. Dnia, którego pierwszy raz tutaj przerzucałam kompost, Łalberto zademonstrował na starcie, jak działać. Miałam wyrównać wilgotność zbyt mokrej pryzmy przesypując ją suchym obornikiem spod świnek morskich. Miałam ją usypać ciut szerzej i niżej niż poprzednia - andyjczycy są niewysocy, więc i ich konstrukcje są niskie i przysadziste. Ale przede wszystkim miałam kompost napowietrzyć, głównie po to przecież się go przerzuca.
Tak czułego sięgania po każdą niewielką porcję i zsypywania jej gestem, jakim mistrz kuchni posypuje danie parmezanem, nie widziałam u nas ani wśród ogrodników ani wśród niedźwiedzi. Sama też berkeleyowe komposty przerzucałam zawsze dynamicznie, rywalizacyjnie, w starciu choćby i z samą sobą. Tymczasem tu dnie z pryzmą były jednymi z lżejszych. Powolne, pełne namysłu i napowietrzania ruchy nie mogły się równać wysiłkiem z kopaniem gliniastej ziemi ciężkim kilofkiem czy z noszeniem kamieni. Na zdjęciach widać jak przesypuję pryzmę wytłokami z soków*, które zazwyczaj trafiają do wermikompostownika, tym razem jednak Gualberto uznał, że dżdżownice jeszcze nie są głodne.
*Na tempo procesów, a więc i temperaturę, ma wpływ w pryzmie wiele elementów: główne to wilgotność i stosunek materii bogatej w azot do tej bogatej w węgiel. Podsuszając masę przez przesypanie świnkomorskim gównem kolega równocześnie przygrzał towar. Szybciej zachodzące procesy i wyższa temperatura dodatkowo pomogły odparować trochę wody. Dlatego półtora tygodnia później można było dorzucić ociekające sokiem owocowe fusy. Jednak uwaga, znów dodajemy azot. Być może niedługo będzie trzeba podsypać suchego siana, słomy czy zrębek. Jest w tym Gualbertowym dbaniu o kompost chyba nawet jakaś przyjemność z tego dosypywania raz mokrego, raz suchego, raz zielonego, raz brązowego. To jak hobby- dbanie o ogródek czy prowadzenie akwarium.
Dojazd do gospodarstwa
Skontaktuj się jeśli chcesz przyjechać i kupić moje produkty.
© 2021-2022 Chaszcze Gospodarstwo Permakulturowe. Strona zbudowana w Najszybsza.pl